Janina Paradowska z tygodnika "Polityka" została Dziennikarzem Roku 2002. Organizatorem nagród jest miesięcznik "Press". Konkurs na Dziennikarza Roku zorganizowano po raz szósty.i Janina Paradowska była bardzo aktywna, dziennikarka pracowała w radiu TOK Fm, w którym prowadziła poranną audycję, jej felietony pojawiały się w "Polityce". Do końca pracowała, w najnowszym numerze tygodnika jest jej tekst, w redakcji radia dziś na nią czekano... Niestety nie przyszła. Na razie nie są znane przyczyny jej śmierci, nie wiadomo na co zmarła Paradowska. Wiadomo zaś, że dużo paliła, czego Paradowska nie ukrywała. Śmierć Janiny Paradowskiej wstrząsnęła polskim światem dziennikarskim i politycznym. Dziennikarka odeszła nagle mając 74 lata. Na co Paradowska zmarła, czy na coś chorowała, jakie były przyczyny jej śmierci? Na te pytania odpowiedzi są nieznane. Nie wiadomo, dlaczego zmarła. Jak mówił redaktor naczelny "Polityki" Jerzy Baczyński, nikt nie przypuszczał, że Paradowska tak nagle może odejść, nie ona: - Nie możemy dojść do siebie, ponieważ Janka była niezmiennie w znakomitej formie. Tak nam się wydawało do dzisiaj. Że są takie osoby, których choroba, słabość omija - wspominał, cytuje Paradowska mówiła: Papierosy mi smakują Janina Paradowska mówiła o sobie, jej słabością były papierosy. Bez "puszczenia dymka" nie mogła wytrzymać. Jak mówiła w "Wysokich Obcasach": - Nie walczę z paleniem. Bo papierosy mi smakują. Proszę, mam własną zamykaną popielniczkę, żeby nie rzucać petów na ulicę - opowiadała szczerze. Ile paliła? Sporo, więcej jak jedną paczkę dziennie, ale mniej jak dwie. Nie odstraszały jej nawet napisy na paczkach papierosów, o tym, że palenie szkodzi i może powodować raka: - A co mnie to obchodzi? Grób mam załatwiony, obok Jurka. Zostanę skremowana, to też wiem - mówiła. Nie ukrywała, że papierosy to jej znak rozpoznawczy. W "Vivie" tłumaczyła, że chciałaby mieć portret i to taki, na którym byłaby namalowana z papierosem w dłoni: - Nie, bo nikt nie wyobraża sobie mnie bez papierosa. Przyznam się pani, że bardzo chcę mieć portret, który zostawiłabym moim bratankom. Ciągle tylko się zastanawiam, czy powinnam być na nim z papierosem, czy bez. Sprawdź: Janina Paradowska RODZINA. Pochowała dwóch mężów - jeden umarł na jej oczach Publicystka „Polityki” - Janina Paradowska w felietonie dla portalu wp.pl komentuje ostatnie wydarzenia, nie wierząc w powodzenie "Solidarnej Polski" Taka była legendarna dziennikarka... Przypominamy niezwykły wywiad z nią Janina Paradowska zawsze chciała być liczącą się dziennikarką. Marzyła, by zostać aktorką. Uchodziła za eminencję świata polityki. Politycy bali się jej, jednak liczyli się z jej zdaniem. Sama traktowała ich bardzo poważnie, a nawet ich lubiła. Nie oglądała się za siebie. Nie przejmowała się tym, co mówią inni. Taka właśnie była... Lucyna Malec: „Jestem bardzo samotną osobą, ale nie jest mi z tym źle. Samotność to stan ducha, a ja nie mam na to czasu” Janina Paradowska o wieku, śmierci i przemijaniu Zapytana o to, czy często myśli o śmierci, wyznała: „O swojej nie. Tylko o tych, co umarli”. W VIVIE! w 2009 r. mówiła, że osiągnęła więcej niż myślała. Z kolei trzy lata później w rozmowie przeprowadzonej przez Krystynę Pytlakowską, opowiedziała o tym, co w życiu się udało, a co zawiodło. Przypominamy ten niezwykły wywiad. Polecamy też: Janina Paradowska: „Życie mi się mimo wszystko nad podziw dobrze ułożyło”. Jedyna taka rozmowa! Krystyna Pytlakowska: O 70. urodzinach kobiety zazwyczaj chciałyby zapomnieć, Janina Paradowska wręcz przeciwnie - świętowała je. Janina Paradowska: Bo nawet gdybym chciała o nich zapomnieć, nie mogę. Drugiego maja budzę się przed ósmą rano, jak zwykle włączam radio TOK FM i słyszę, że Janina Paradowska obchodzi 70. urodziny i że oni mi gratulują. Nie mija 20 minut, a do mojego mieszkania wjeżdża bukiet róż w pięknym wazonie, właśnie od radia. Po dwóch godzinach dostaję kosz kwiatów od marszałek Ewy Kopacz – w życiu nie widziałam tak pięknych storczyków. Potem idę do redakcji, a tam redaktor naczelny wręcza mi bukiet wielkich czerwonych róż, no „bo cała Polska już wie”. Przez cały dzień odbierałam telefony z życzeniami i pytaniem, o której będę w domu, bo są bukiety do dostarczenia. I nagle zrobił się niesłychany jubileusz. Dwa tygodnie wcześniej rozmawiałam z koleżanką, która powiedziała: „Wiesz, skończyłam 70 lat”. „I jak było?”, spytałam. A ona: „Miałam taki dzień niepokoju, a potem to już normalnie”. Czekałam więc z niepokojem na ten dzień niepokoju, a tymczasem okazał się całkiem miły. Nawet „Gazeta Wyborcza” w Internecie zrobiła news z tych moich urodzin. I na Pudelka Pani trafiła, jak prawdziwa celebrytka. Janina Paradowska: Też? Nigdy nie byłam na Pudelku, ale przecież każdy może sprawdzić w Wikipedii, kiedy się urodziłam, i coś tam napisać na ten temat. Nigdy nie ukrywałam wieku. Oczywiście nikt nie lubi, jak mu za często jego pesel przypominać. Ja znam go na pamięć, bez patrzenia w dowód osobisty. Ale gdy spojrzę w lustro, mówię sobie: „Paradowska, jak na siedemdziesiątkę to się dobrze trzymasz. Mogło być gorzej”. A nic nie robię ze sobą. Żadnych botoksów. A figurę ma Pani osiemnastki. Janina Paradowska: To genetyczne, moje rodzeństwo też nieźle wygląda. Niedawno mój brat obchodził 80-lecie i postanowiliśmy urządzić uroczysty obiad w Krakowie. Inicjatorami byli synowie mego brata i siostra, która właśnie wróciła z mężem z Kanady – jest o cztery lata młodsza ode mnie. Dawno nam tak dobrze razem nie było i tak rodzinnie. Upiekłam mięso i ugotowałam młodą kapustę. Był tort, a na nim 15 świeczek. Bo wyliczyliśmy, że wspólnie z bratem mamy 150 lat. Na każde 10-lecie jedna świeczka. Całość tej niezwykłej rozmowy znajdziesz poniżej... Czytaj także: „Miała nadzieję, że spotka się w zaświatach z ukochanym mężem”. Krystyna Pytlakowska wspomina Janinę Paradowską 1/7 Copyright @Ula Szczepaniak 1/7 Janina Paradowska, najwybitniejsza polska dziennikarka polityczna i publicystka, związana z tygodnikiem „Polityka” i radiem TOK FM zmarła 29 czerwca 2016 roku. Miała 74 lat. Była laureatką nagrody Grand Press dla Dziennikarza Roku. Była jedną silnych osobowości kształtujących opinie publiczną w kraju... 2/7 Copyright @Ula Szczepaniak 2/7 – Ogląda się Pani za siebie? Robi bilanse?Janina Paradowska: Czasem trzeba się obejrzeć, nie idzie się przecież do przodu z zamkniętymi oczami. Człowiek ma w głowie pewną sumę doświadczeń, z których korzysta. Kiedyś może mniej się za siebie oglądałam, musiałam się ścigać. – Ścigać? Z kim?Janina Paradowska: Z życiem, z pieniędzmi, ze zdobywaniem pozycji. Pracuję w konkurencyjnym zawodzie. Ale teraz niech już młodzi się ścigają. Ja osiągnęłam i tak więcej, niż myślałam, że osiągnę. – A co chciała Pani osiągnąć?Janina Paradowska: Chciałam być liczącym się dziennikarzem. Takie było moje marzenie. – Pamiętam, że chciała Pani być Paradowska: Wcześniej tak, ale w zawodzie aktorskim nigdy nie zaczęłam praktykować – ostudziły mnie opinie bliskich, że istnieje dysonans między moim wyglądem heroiny a głosem komediowym. W dziennikarstwie nie było takich rozterek. Nigdy nie chciałam być w jakimś ogonie, chciałam znaleźć się bliżej czołówki. Zazdrościłam tym, którzy mieli już znane nazwiska, ale nie było nigdy we mnie chęci, żeby zostać na przykład gwiazdą telewizyjną. Telewizja jest w moim życiu przypadkiem, a nie świadomym wyborem. – Nie sądzi Pani, że wszystko w naszym życiu jest właściwie przypadkiem?Janina Paradowska: Myślę, że w dużej mierze tak, trzeba znaleźć się w określonym czasie i w określonym miejscu. Użyję tu porównania do mojego ukochanego Starego Teatru z okresu jego świetności. Myślę, że ten fenomen polegał na tym, iż w sprzyjającym czasie w jednym miejscu znalazło się trzech wybitnych reżyserów, bardzo dobrzy dyrektorzy i grupa znakomitych aktorów. Coś między nimi zaiskrzyło, wybuchło i trwało. Potem zgasło i to już jest nie do powtórzenia. W moim przypadku taką iskrą był przełom 89 i 90 roku, wtedy zaczęła się moja kariera. – Wcześniej pisała Pani w „Kurierze Polskim” teksty o turystyce?Janina Paradowska: Tak, ale dzięki nim podróżowałam. Gdy w 1989 grupa dziennikarzy piszących o polityce musiała odejść, ja pracowałam już w opiniotwórczym „Życiu Warszawy” – średnio kontrowersyjnym dla polityków opozycji. Było mi łatwiej więc o pozyskiwanie rozmówców do wywiadów. No i nie byłam początkującym dziennikarzem, za którego trzeba napisać każdy tekst. W 1991 roku przeszłam do „Polityki”, więc było jeszcze łatwiej. Nastąpił zbieg różnych okoliczności. A jeszcze Andrzej Krzysztof Wróblewski zaprosił mnie do programu „Kontrapunkt”, a później Krzysztof Turowski do „Godziny szczerości” – akurat spotkaliśmy się w Strasburgu. I tak to się zaczęło. Polecamy: „Miała nadzieję, że spotka się w zaświatach z ukochanym mężem”. Krystyna Pytlakowska wspomina Janinę Paradowską. 3/7 Copyright @Ula Szczepaniak 3/7 – Pamięta Pani swój pierwszy polityczny wywiad?Janina Paradowska: Nie, ale pamiętam wywiad z profesorem Andrzejem Zollem, na długo zanim został rzecznikiem praw obywatelskich. Żartowaliśmy potem, że to ja go wykreowałam, że jestem matką chrzestną jego kariery. – A teraz jest Pani bardziej znana niż wielu profesorów, „Puszka Paradowskiej” w Superstacji ma sporą, wierną widownię. Prawdziwy sukces przyszedł po sześćdziesiątce?Janina Paradowska: Po pięćdziesiątce, a gdyby liczyć „Godziny szczerości” – to wcześniej. – Co by nie powiedzieć, teraz jest prawdziwa erupcja Paradowskiej, telewizja, radio, komentarze w „Polityce”. Popularność. Proszą o autograf?Czasami. Mnie bardzo dużo ludzi po głosie rozpoznaje. – Pani nie lubi swojego głosu?Janina Paradowska: Przyzwyczaiłam się do niego. Kiedyś strasznie mnie denerwował. Teraz jak słucham zapowiedzi radiowych, że będę prowadziła „Poranek” w Radio TOK RM, przyjmuję to już spokojnie, wcześniej denerwowałam się: „Mój Boże, może powinnam mówić ciszej albo szybciej”. Nie mogę zrozumieć, że niektórzy są nim zachwyceni, bo podobno jest w nim charakter. Ale z wyglądu także jestem rozpoznawalna, dużo ludzi zaczepia mnie na ulicy. – To łechce próżność?Janina Paradowska: Nie przeżywam związanych z tym specjalnych emocji, ale miło, gdy idę Nowym Światem, a z kawiarni wybiega mężczyzna i krzyczy: „O, pani Paradowska, mogę panią zaprosić na piwo?”. „Nie piję piwa”. „To chociaż czekoladki pani kupię”. I ciągnie mnie do sklepu. Tymi czekoladkami właśnie panią poczęstowałam. A dzisiaj podchodzę do samochodu, a inny pan mówi: „O, najlepsza polska dziennikarka”. Nie ukrywam, że to łechce moją ambicję. Zatrzymałam się i chwilę porozmawialiśmy. – Czy koledzy zazdroszczą Pani pozycji i popularności?Janina Paradowska: Nie wiem, ja słabo żyję życiem redakcyjnym, ale nie odnoszę wrażenia, że mój naczelny liczy się ze mną bardziej niż z kilkoma innymi osobami, chociaż mam przekonanie, że mnie ceni, wie, że stanowię jakąś tam wartość w piśmie, i daje tego dowody. Teraz dał mi własną rubrykę na początku numeru, ze zdjęciem, to się wcześniej nie zdarzało. Sądzę więc, że moje nazwisko coś w redakcji „Polityki” znaczy, chociaż z drugiej strony pewnie dużo kolegów chciałoby, żebym już sobie poszła. Polecamy: „Miała nadzieję, że spotka się w zaświatach z ukochanym mężem”. Krystyna Pytlakowska wspomina Janinę Paradowską. 4/7 Copyright @Ula Szczepaniak 4/7 – Uważają, że zajmuje Pani im miejsce?Janina Paradowska: Może niektórzy tak myślą, ale ja ten wyścig naprawdę już im zostawiam. Wiem, że wielu mnie nie prześcignie, chociaż się bardzo stara. Ale ja swoje już zdobyłam. – Co Pani ma?Janina Paradowska: Pozycję, która mi wystarczy. Życiową stabilizację na całkiem dobrym poziomie. Mogę robić, co chcę, napisać, co chcę. Mogę też nic nie pisać i świat by się nie skończył. Być może w redakcji już chcą, żebym pisała trochę mniej, i dlatego mi dali tę rubrykę? Odnoszę wrażenie, że część kolegów uważa, że jestem za głupia, żeby pisać pewne rzeczy, mądre eseje. Są nowe gwiazdy, które inaczej niż ja rozumieją politykę, inaczej piszą. Ja nie umiem pisać bez kontaktu z ludźmi, wszędzie muszę chodzić, czytać stenogramy i opinie, nieustannie rozmawiać z tymi, co w polityce i blisko polityki. Staram się być chłodna w ocenach, nie epatować rewolucyjnym żarem, ale być może nie potrafię zrobić głębokiej, intelektualnej analizy tego, co się dzieje w polityce. I nawet nie chcę. Od tego są inni. Ja chcę opisywać politykę tak, jak ona się dzieje naprawdę. – Ale nie boi się Pani powiedzieć, że trzeba słuchać tego, co mówi Jarosław Kaczyński, choć niekoniecznie się z nim zgadzać. I że rząd Donalda Tuska jest rządem od Paradowska: Staram się być obiektywna, uważam, że zapanowała teraz taka moda na krytykowanie rządu i właśnie się zastanawiam, czy nie poddałam się zbytnio tej modzie, czy wręcz presji. Ja nigdy nie lubiłam chodzić w stadzie. Mam jeden problem – politykę traktuję poważnie i lubię polityków. – Wszystkich?Janina Paradowska: Durnych nie. Jak ktoś jest głupi, nie mam ochoty z nim rozmawiać. Natomiast nie można powiedzieć, jak to teraz w modzie, że cała klasa polityczna jest do wyrzucenia. Lubiłam kiedyś także Kaczyńskiego, dziś go słucham i nie rozumiem. – Zawsze płynęła Pani pod prąd, chwaląc na przykład Wałęsę, gdy inni wieszali na nim Paradowska: Bo mnie się Wałęsa zawsze sprawdzał, nawet teraz mi się sprawdził, gdy przyjechał do Krakowa na mszę po śmierci Stefana Jurczaka, jednego z najważniejszych i najmądrzejszych działaczy pierwszej „Solidarności”. A tyle osób, które towarzyszyły Stefanowi od samego początku, nie pojawiło się, by go pożegnać. Wałęsa znów mnie ujął. Zawsze go broniłam i uważam, że jego prezydentura nigdy nie została porządnie oceniona. Sporo niesprawiedliwych sądów zrewidował ostatnio Robert Krasowski w książce „Po południu”, ale jakoś ta świetnie napisana książka nie doczekała się poważnej dyskusji. Może jeszcze nie czas? Zobacz też: Janina Paradowska: "Życie składa się też ze śmierci". 5/7 Copyright @Michał Szlaga 5/7 – Co to znaczy? Że nie korzysta Pani z Internetu?Janina Paradowska: Ależ korzystam i z komputera też, ale nie mam profilu na Facebooku i dlatego podobno nie istnieję. Ale niespecjalnie mnie to interesuje. Gdy słyszę, że ludzie żyją w tym internetowym świecie, zawierają tam znajomości, rozmawiają, nie umiem sobie tego wyobrazić. Co to za rozmowa, gdy się nie patrzy komuś w twarz? Nie umiałabym na przykład czytać e-booków, dla mnie książka musi być papierowa. Z zasady nie oglądam sztuk teatralnych na dvd, chyba że dawne, które uwielbiam, bo teatr też lubię bardziej uporządkowany, mniej nowoczesny. Kiedyś żyłam w pędzie, teraz mam więcej czasu na czytanie, teatr, kino. – Pani, znana z pracoholizmu?Janina Paradowska: To nie tak, że lata lecą bezkarnie, bywam czasami zmęczona i coś tam skreślam z kalendarza zajęć. Z niektórych rzeczy będę rezygnować, na przykład częściowo z uczenia na dziennikarstwie. – A jednocześnie mówiła mi Pani nie tak dawno temu, że praca to lekarstwo na depresję, Paradowska: Długa bezczynność byłaby nieznośna, męcząca, ale nie narzucam już sobie takiego tempa jak kiedyś, gdy pracowałam w dziennikach. Kiedyś mi się wydawało, że jak czegoś natychmiast nie skomentuję, świat nie dowie się, co ta Paradowska myśli. Ze szkodą dla świata oczywiście. A teraz wiem, że się nie zawali, a ja w którymś momencie i tak powiem, co myślę. – Ma Pani do siebie żal, że nie wykorzystała jakiejś szansy, tematu, że nie spotkała się z kimś ważnym?Janina Paradowska: Zawodowo to nie. Moje zadry są bardziej prywatne, osobiste. Noszę w sobie ból związany z moją matką. Gdy wyjeżdżałam do Warszawy w 1967 roku, mama została w Krakowie. Chorowała, ale ja do Krakowa nie wróciłam. Była tam sama, bo siostra mieszkała już w Kanadzie. Często myślę, że chyba nie okazałam jej tyle uwagi i nie dałam tyle serca, ile powinnam. Kiedyś znalazłam w szpargałach domowych dramatyczny list mamy, w którym pisała właśnie o tym. Myślę, że sprawiam wrażenie osoby cierpiącej na niedostatek uczuć. Oczywiście pomogę w każdej sprawie, coś tam załatwię, zwłaszcza jeśli chodzi o moją rodzinę, ale bardzo trudno przychodzą mi rozmowy osobiste. Nie umiem usiąść z bratem i siostrą i tak pogadać o życiu od serca, porozdrapywać rany, pochylić się nad problemami. Z mamą też tak nie porozmawiałam. Może jestem za konkretna, a może boję się, że się rozkleję i potem trudno mi będzie pozbierać się do kupy. – Łatwiej takie rozmowy prowadzić z obcymi niż z rodziną?Janina Paradowska: Chyba tak, jeśli mam więc pretensje do siebie, to właśnie o to. Z Jurkiem – moim drugim mężem – też nie wykorzystałam danego nam czasu na takie okazywanie uczuć, jakie powinnam mu okazywać. – Nie mówiła mu Pani, że go kocha?Janina Paradowska: Mówiłam, ale może czasem trzeba wykonać więcej gestów. – Robiła Pani bardzo wiele dla swoich mężczyzn. Z pierwszym mężem była Pani też do końca jego życia. Mimo jego uzależnienia od Paradowska: Powiedziałabym, że zrobiłam dla niego nawet więcej, niż mogłam, bo rzeczywiście wiele mnie to kosztowało. Ale tak naprawdę mogłam niedużo, bo w takich sytuacjach człowiek jest bezradny. Jednak po latach wspólnie spędzonych pamięć o rzeczach dobrych jest silniejsza niż o złych, a ja w ogóle sobie nie wyobrażałam rozwodów. Może gdybym się szaleńczo zakochała w kimś innym. Ale to mi nie groziło. – Nie była Pani zdolna do takich szaleńczych zakochań?Janina Paradowska: Trzy czy cztery razy mi się to zdarzyło, ale ja w ogóle byłam mało kochliwa. Moje uczucia są stabilne. Jak już raz się zakochałam, to trwałam. A potem ta miłość przechodziła w przyzwyczajenie. – Mężczyźni dla Pani tracili głowy, rozwodzili się. I trudno się dziwić – na zdjęciach z młodości jest Pani śliczną brunetką. Chyba jeszcze z okresu pracy jako barmanka w klubie Pod Jaszczurami?Janina Paradowska: Czy byłam ładna? Na pewno miałam piękne paznokcie i zawsze świetnie pomalowane oczy. Umiałam pociągnąć nad nimi kreskę i wychodziło takie kocie oko. A wtedy nie było eye-linerów jak dziś, pluło się do pudełka z tuszem i maczało w tym pędzelek. Mam tyle wspomnień związanych z Jaszczurami, Krakowem, z ludźmi, którzy już odeszli. Widzi pani te cztery obrazki, które wiszą nad drzwiami? To „Czaszki” Franka Starowieyskiego – projekty jego scenografii do „Punktu przecięcia” Claudela, który mój brat reżyserował w teatrze we Wrocławiu. Byli bardzo zaprzyjaźnieni, a ja Franka wyjątkowo lubiłam. Czasem patrzę na te obrazki i myślę: Paradowska, to były fajne czasy. Polecamy: „Miała nadzieję, że spotka się w zaświatach z ukochanym mężem”. Krystyna Pytlakowska wspomina Janinę Paradowską. 6/7 Copyright @Michał Szlaga 6/7 – Nie ma Pani dzieci, a byłoby z kim się dzielić Paradowska: No nie mam. Chociaż są bratankowie, ich żony, dzieci. Kiedyś podczas weekendu przyszła mi nawet taka myśl do głowy, że na pewno bym nie siedziała tu sama, gdybym miała dzieci. Ale potem doszłam do wniosku, że przecież one miałyby już własne życie, czyli i tak byłabym sama. – Dziennikarki często boją się macierzyństwa?Janina Paradowska: Mnie się tak ułożyło. Początek mojej pracy w Warszawie, bez mieszkania, bez niczego. Potem małżeństwo z Tadeuszem, świetnym reporterem. Nie chciał mieć dzieci. Później jego alkoholizm. Poza tym dużo jeździłam w teren, nawet z psem miałam problem, kto go wyprowadzi. Potem zaczęło się robić na wszystko za późno. – Pani wystarcza chyba sama sobie? Czy w ogóle ma Pani przyjaciół i przyjaciółki?Janina Paradowska: Nigdy nie miałam takich przyjaciółek od serca, może poza okresem szkoły podstawowej i średniej. Chociaż po moim zmarłym mężu przejęłam jego przyjaciela, z którym spotykam się co poniedziałek o godzinie 12 w Sheratonie. Muszę się przed nim ze wszystkiego wyspowiadać, wiem, że mogę w każdej sytuacji na niego liczyć. Zresztą na wielu przyjaciół męża mogę liczyć. Mam grupę bardzo mi życzliwych koleżanek z Klubu 22, które przejmują się moimi sprawami. – Namawiają, żeby Pani rzuciła palenie?Janina Paradowska: Nie, bo nikt nie wyobraża sobie mnie bez papierosa. Przyznam się pani, że bardzo chcę mieć portret, który zostawiłabym moim bratankom. Ciągle tylko się zastanawiam, czy powinnam być na nim z papierosem, czy bez. Może dlatego jeszcze go nie zamówiłam, chociaż mam już wybraną malarkę. Na razie wrzuciłabym go gdzieś za szafę, a po mojej śmierci bratankowie by go sobie powiesili i mówili: „Ciotka nie była taka zła”. Jesteśmy bardzo zżytą rodziną. – Często myśli Pani o śmierci?Janina Paradowska: O swojej nie. Tylko o tych, co umarli. Rozmawiam z Jerzym, moim mężem, opowiadam mu o spektaklu, który obejrzałam, czy o filmie, który jemu by się podobał. Na przykład polubiłby pewnie „Dziewczynę z tatuażem”. Albo mówię sobie: „Treliński tak fajnie zrobił tego »Latającego Holendra«. Tobie, Jurek, by to się podobało, te mroczne szarości, szum wody”. I jestem zła na niego, że już tego nie zobaczy. Na pewno oglądałby mecze, mimo że nie był kibicem, ale uważał, że jak są mistrzostwa, to zobaczyć trzeba, bo to już prawdziwa piłka. We dwójkę byśmy sobie jeździli samochodem z chorągiewkami. I taka złość mnie nachodzi. – Ale pogodziła się Pani już z jego odejściem? Kiedy rozmawiałyśmy o tym trzy lata temu, nie miała Pani w sobie takiego spokoju jak Paradowska: Są sprawy nieuchronne, ale to nie oznacza pogodzenia się z nimi. Tylu rzeczy nie możemy już razem przeżyć. Przyjeżdżają do Polski zespoły z naszej młodości, różne, muzyczne też. Mówię do niego: „Będzie Madonna. Tak ją lubiłeś”. I wściekam się: „Zimowski, coś ty mi zrobił”. A to już pięć lat mija. Właśnie myślimy nad kolejną nagrodą jego imienia. Polecamy też: Janina Paradowska: „Życie mi się mimo wszystko nad podziw dobrze ułożyło”. Jedyna taka rozmowa! 7/7 Copyright @Michał Szlaga 7/7 – Podtrzymywanie pamięci przynosi ulgę?Janina Paradowska: Jestem szczęśliwa, że tak się to rozwija, że wręczanie nagród imienia Jurka jest pretekstem do spotkań ludzi, którzy dobrze się czują w swoim towarzystwie, i że jest ich z roku na rok więcej. Cieszy mnie, że pytają, kiedy odbędzie się wręczenie i kto w tym roku tę nagrodę dostanie. – Myśli Pani sobie: Jestem spełniona, moje życie jest szczęśliwe?Janina Paradowska: Wiele mnie cieszy, przecież nie można usiąść i zatopić się w smutku. Wracam z tej telewizji wieczorem cztery razy w tygodniu, robię sobie herbatę, otworzę laptopa, żeby sprawdzić pocztę, usiądę w kuchni, coś tam odpiszę i myślę: Skończyłam już dzień, teraz tylko przyjemności. Popatrzę na ten mój dom. – I podoba się Pani?Janina Paradowska: Podoba mi się, a mieszkanie w Krakowie jest jeszcze ładniejsze. Tam też lubię usiąść i popatrzeć. – Refleksyjność przychodzi z wiekiem. Ale Pani czas się wcale nie Paradowska: Oj, ima. Teraz męczy mnie o wiele więcej niż dawniej. Wolniej pracuję, dłużej piszę. Trudniej mi się wstaje rano. Ale przyszłość mnie nie przeraża. Nie poświęcam jej zresztą za dużo uwagi. Mówią mi nieraz: „Napisz książkę”. Po co? Nie mam takich ambicji. – Wyszedł przecież niedawno wywiad rzeka z Panią. Bardzo Paradowska: Byłam zaskoczona propozycją Marty Stremeckiej. Jestem pewnie jakoś tam próżna. Wie pani, co zafrapowało w niej wielu czytelników? Jak ja wyprowadzałam na pole sześć krów jednocześnie, gdy jeździłam na wakacje na wieś do znajomych rodziców. Nikt nie chciał wierzyć, że dałam sobie radę. I jeszcze że mi się te wszystkie łańcuchy nie poplątały. – Nie ma Pani marzeń zawodowych – na przykład rozmowa z kimś trudno dostępnym?Janina Paradowska: Mam, mam. Chciałabym zrobić większy, może książkowy wywiad z Tadeuszem Mazowieckim, ale on konsekwentnie odmawia. Nie wiem, czy tylko mnie, czy każdemu. – To może teraz od drugiej strony. Z której rozmowy jest Pani dumna?Janina Paradowska: Na pewno z tej ostatniej z Lechem Wałęsą o książce jego żony. Nikt w redakcji nie wierzył, że będzie chciał rozmawiać. Zadzwoniłam do niego i mówię, że chciałabym zrobić z nim wywiad. „Dobrze”, zgodził się. „Ale ja chciałabym porozmawiać tylko o książce pana żony”. „Dla pani wszystko”, odpowiedział. I nie pominął żadnego mojego pytania. – Zmieniłaby Pani coś w swoim życiu, gdyby mogła?Janina Paradowska: Staram się w ten sposób nie myśleć, bo na wiele wydarzeń nie miałam wpływu. Ale myślę też, że życie mi się mimo wszystko nad podziw dobrze ułożyło. Po co bym miała więc je zmieniać? Polecamy: „Miała nadzieję, że spotka się w zaświatach z ukochanym mężem”. Krystyna Pytlakowska wspomina Janinę Paradowską. Najlepsze Promocje i Wyprzedaże REKLAMA Galeria Wideo Akcje partner Wakacyjna apteczka, czyli jak zadbać o dziecko w podróży Planujesz rodzinny wyjazd? Przygotuj się na różne scenariusze! partner „A oni dalej grzeszą, dobry Boże!”, czyli najzabawniejsza francuska rodzina powraca na duży ekran Trzecia część kultowej serii już w kinach! partner Miasto pełne magii i kontrastów. W Stambule spotykają się nowe technologie i duch Orientu W podróż po największym mieście Turcji zabierają nas Ania Markowska oraz Huawei partner Ma go 9 na 10 kobiet. Skąd się bierze cellulit i jak go zmniejszyć? Pomarańczowa skórka jest jednym z twoich największych utrapień? Walcz z nią od wewnątrz! partner Brakuje ci czasu, aby o siebie zadbać? Potrzebujesz urządzenia do zadań specjalnych! Multitasking to podstawa w dzisiejszym zabieganym świecie partner Piękno nie musi rodzić się w bólach. Liczy się dobry plan Jak bezpiecznie i nieinwazyjnie wymodelować sylwetkę? partner „Tato, no weź”, czyli najbardziej zwariowana książka o współczesnym rodzicielstwie Kamil Baleja, popularny dziennikarz radiowy i telewizyjny, konferansjer, daje się nam poznać z zupełnie nowej strony! partner Najwięcej wody marnuje się w łazience. Niewiele trzeba, by to zmienić Wody na świecie jest z mało. Oszczędzaj ją razem z Grohe! Polecamy zgonów mona przeżśledzić najczęstsze przyczyny śmierci. Tym samym pośrednio dokonuje się rekonstrukcji obrazu stanu zdrowia społeczności zarejestrowanej w księ-gach metrykalnych. Szczególnie istotna z punktu widzenia rozważań nad przyczynami śmierci jest zamieszczona w księgach zmarłych rubryka Status, Conditio aut Dignitas,
fot. Michał Szlaga – Piękne to Pani mieszkanie, Pani Janeczko. Janina Paradowska: Piękne, ale może kiedyś wrócę jednak do Krakowa, chociaż w naszym krakowskim mieszkaniu, odkąd zmarł mój mąż, źle się czuję. Mimo że też jest piękne, w ogrodzie. – Napisała do mnie czytelniczka, która straciła niedawno bliską osobę. Pytała, czemu nie zrobię wywiadu z kimś znanym, kto jest autorytetem i mógłby opowiedzieć, jak radzić sobie w podobnej sytuacji. Janina Paradowska: U mnie zdarzyło się to dwa lata temu, 15 sierpnia. W Odessie. Bardzo chcieliśmy tam z mężem pojechać. Odessa była marzeniem Jurka, ponieważ wielbił Izaaka Babla. Biegaliśmy po ulicach, które uhonorowano nazwiskami wielkich pisarzy. Jurek, jako kinoman, był też niesłychanie szczęśliwy, że zamieszkaliśmy w hotelu Londonskaja, tuż przy słynnych schodach potiomkinowskich. Jego życiem była muzyka, kino, książki. Jak sobie poradzić? Nie wiem. Nie wiem, czy ja sobie poradziłam...– Pamiętam rozmowę z Panią, która się ukazała w jednym z magazynów, tuż przed wyjazdem do Odessy. Biło od Pani szczęście, wydawała się Pani spełniona i zawodowo, i jako kobieta. Janina Paradowska: I za chwilę to się zmieniło. Nigdy nie wiadomo, co nam szykuje los. W przeddzień powrotu wpadliśmy na pomysł: a może jeszcze pójść nad Morze Czarne? Zobaczyć je z bliska? Mąż mówi: „Wykąpałbym się choć raz”. Znaleźliśmy plażę dla VIP-ów, z leżakami, parasolami. Postanowiliśmy, że poleżymy na drewnianych łóżkach i będziemy sobie czytać. A jak mąż będzie chciał, to się wykąpie. Poszedł do wody, popływał i wrócił. Mieliśmy się już zbierać, gdy spytał mnie: „Czy ja się opaliłem?”. „Gdzie tam się opaliłeś, pod parasolem?”. Ale potem, jak analizowałam tę rozmowę, pomyślałam, że uderzyła mu do głowy fala gorąca. Wszedł jeszcze raz do morza, dla ochłody. Dopłynął do podestu i zawrócił, wprost na mnie. Podeszłam bliżej, ale widzę – płynie na plecach i nagle prąd zaczyna go znosić. Nie miałam żadnych przeczuć, lecz jak głowa mu się przechyliła na bok, podniosłam krzyk. Jakaś kobieta przyholowała go do brzegu. Moim zdaniem już nie żył. – Nawet trudno mi pytać, co się z Panią wtedy działo. Janina Paradowska: Ja tego nie potrafię opowiedzieć; rzucili się plażowicze, sztuczne oddychanie, masaż serca. Stałam, patrząc, co oni robią, ale miałam przekonanie, że to koniec. Byłam bardzo spokojna, jakbym znajdowała się obok, a nie w środku tych wydarzeń. Nie wiem do dziś, czy dotarło to do mnie, że mąż nie żyje. Chyba dotąd nie uświadomiłam sobie, że coś się skończyło. Tam, z plaży, jeszcze zadzwoniłam do konsula: „Ktoś musi mi pomóc”. I drugi telefon – do prezydenta Krakowa Jacka Majchrowskiego: „Panie prezydencie, zmarł mój mąż. On musi być pochowany w domu, w Krakowie, tam, gdzie jego i moi rodzice”. Strasznie mętnie mu tłumaczyłam. Trzeci telefon – do sekretarki naczelnego, że jutro nie będę na kolegium. Po godzinie przyjechały jakieś służby ratownicze z butlami tlenowymi, zabrano Jurka z tej plaży. A potem pojawili się ludzie z konsulatu, którzy rzeczywiście się mną zajęli. Nie umiem odtworzyć tego dnia. Trzymałam w ręce jego okulary, siedząc całkiem bezmyślnie. Najbardziej obchodziło mnie, żeby woda męża nie zabrała, bo obmywała mu stopy. Potem zabrano mnie do konsulatu. Pamiętam rozmowę, którą próbowali mnie zająć pracownicy, żeby odwrócić moje myśli – która służba jest ważniejsza: graniczna czy UOP. Zdaje się, że jeden był z pierwszej, drugi z o gwiazdach - forum >> – Była Pani jak w szklanym kloszu? Odgrodzona od rzeczywistości? Janina Paradowska: Nie mogłam się odgrodzić, bo jednak ma się na głowie mnóstwo spraw. Bez przerwy telefony, SMS-y z redakcji, pytania: „Jak ci pomóc?”. Ustalanie daty pogrzebu, nabożeństwa, treści nekrologów. Ze wszystkim zwracano się do mnie. I jeszcze, w co mam się ubrać. Nie zrobię się na czarną wronę. Jurek umarłby ze śmiechu. O Boże, co ja mówię!– Ma Pani garderobę pełną kolorowych sukienek... Janina Paradowska: To prawda. Mam słabość do pięknych strojów dobrych firm. Butów, torebek. Potem pokażę je pani i moje najnowsze nabytki. Ekspedientki same dzwonią do mnie: „Pani Janko, proszę wpaść, mam coś, co się pani spodoba”. Ale na pogrzeb jednak musiałam włożyć coś ciemnego.– Żałobę nosi się w sercu, a nie na sobie? I w takich chwilach jest się bardzo samotnym? Janina Paradowska: Żałobę nosi się w środku. Czas na nią przychodzi później, kiedy minie cały ten pogrzebowy rozgardiasz. Urnę z prochami męża pochowaliśmy w Alei Zasłużonych na cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Wszyscy mi mówili, żebym się niczym nie martwiła. Uruchomił się nieprawdopodobny łańcuch ludzi, którzy chcieli mi pomagać. Zobaczyłam, ilu mąż miał przyjaciół, których wcale nie znałam. Z jednym z nich spotykam się co poniedziałek, o godzinie 12 pijemy herbatę. A wtedy, dwa lata temu, przyleciała natychmiast moja siostra z Kanady. I stało się coś niewiarygodnego. Pisałyśmy nekrolog do „Gazety Wyborczej”. Włączyłyśmy komputer. Zaczynam pisać: „Śp. Jerzy Zimowski” i nagle komputer sam się wyłącza. Czarny ekran. Siostra mówi: „Jurek nie wytrzymał kolejnej mszy i kolejnego »św. pamięci«”. Bo wszyscy mnie zawiadamiali: msza w Warszawie, msza w Szczecinie – Jurek był w latach 1989–1991 posłem z listy „Solidarności” w Szczecinie.– Wierzy Pani w takie sygnały? Janina Paradowska: Sama już nie wiem, co o tym sądzić. Poszedł cały dysk. Myślę, że to był znak. Zniósł wszystko, tylko tego nekrologu już nie mógł. Zepsuł mi więc komputer. Gdy dzieje się coś, czego nie obejmujemy rozumem, nie znaczy, że tego nie ma. Mam też poczucie, że mój mąż jest we mnie, przejęłam jego pewne nawyki i myśli.– Dwie osoby w Pani? Janina Paradowska: Kiedyś był taki podział: Jurek kupuje książki i kasety, a ja – gazety. Miał specyficzny sposób kupowania książek. W księgarni siedział godzinę, wziął tom z półki, przeczytał dwie strony, potem drugi i dopiero kupował. A ja brałam pierwszą z brzegu książkę i szłam do kasy. Teraz robię tak samo jak mój mąż. Złapałam się na tym. Czytam te same książki, które on czytał. Oglądam te same filmy.– Najtrudniej jest wrócić do wspólnego domu, pełnego wspomnień? Janina Paradowska: Po wyjeździe mojej siostry do Kanady, kiedy odwiozłam ją już na lotnisko, weszłam do mieszkania, zamknęłam drzwi i uświadomiłam sobie: coś się stało. Koszmarny moment. Ale nie do końca to do mnie dotarło. Starałam się nie rozmyślać, dotąd staram się o tym nie myśleć. Popadłam w jakieś otępienie. Nie odczuwałam potrzeby płaczu, zwierzeń, rozklejania się. Dopiero po roku zaczęłam wpadać w histeryczne nastroje. Śpię tylko po proszkach. Niby i tak brałam je od wielu lat, tylko teraz się nie przejmuję tym, że szkodzą. – Pani koledzy w redakcji mówią, że byli poruszeni: „Ani razu się nie rozkleiła, trzymała twarz. I pracuje tyle co dawniej, a może więcej”. Janina Paradowska: Zaczęłam brać mnóstwo dodatkowych zajęć. Jestem pracoholiczką, więc nikogo to nie dziwiło. Praca pozwalała mi nie roztrząsać tego, co mnie spotkało.– Ucieczka w pracę – tak to się fachowo nazywa? Janina Paradowska: Starałam się nie mieć czasu, bo gdy go miałam, analizowałam, na ile jestem winna tej śmierci. Gdybyśmy nie poszli wtedy nad morze, gdybym odwiodła Jurka od pływania? Gdyby zaniepokoiło mnie jego pytanie, czy się opalił? Rozmawiałam nawet z profesorem Andrzejem Bochenkiem, znanym kardiologiem, dlaczego mój mąż umarł tak szybko, bez wezwania pomocy, bez podniesionej ręki?– Nie ma niczyjej winy w tym, że ktoś umiera. Choć zawsze po odejściu kogoś bliskiego myśli się: Może mogłam temu zapobiec... Janina Paradowska: Gdybym go lepiej pilnowała, gdyby chodził regularnie do kontroli u kardiologa? Mówił, że chodził. Wiem, że się umawiał, robił badania. Były w porządku. Wiedziałam więc, że jeśli usiądę, zacznę użalać się nad swoim losem, to sama się wykończę. Muszę być aktywna. Stąd wrażenie mojego pracoholizmu. Ale lubię wrócić do domu, usiąść w kuchni, jak teraz pani, i patrzeć na te anioły. – Imponująca kolekcja. Janina Paradowska: Mąż pierwszego dostał od swojej siostry. Potem sami zaczęliśmy je kupować. A te koguty to Jurek sam zbierał. – Nadal kupuje Pani anioły i koguty? Janina Paradowska: Gdyby mi jakiś pasował, kupiłabym. Tylko że ja długo nie mogłam wejść nawet do księgarni, pójść do kina. To były newralgiczne miejsca. Potem się jakoś z nimi oswoiłam. Długo nie wchodziłam do pokoju męża. Dopiero po roku się do niego wprowadziłam. Nie oglądałam żadnych zdjęć, albumów.– Teraz już Pani ogląda? Janina Paradowska: Czasem. Ten portret męża, który stoi tam, w pokoju, daje mi poczucie bezpieczeństwa. Przechodzę koło niego i mówię po prostu: „No, jest Jurek”. A tutaj są zdjęcia, które dali mi w Szczecinie jego koledzy z „Solidarności”. To najbardziej lubię – zrobił je Kazio Późniak do wywiadu, jakiego mąż udzielał „Polityce” podczas afery poznańskiej dotyczącej korupcji w policji.– Odkrył ją Najsztub i opisał w 1994 roku w „Wyborczej”. A Pani mąż był wtedy wiceministrem spraw wewnętrznych, do 1996 roku. Janina Paradowska: Nadzorował wtedy policję. Przeżywał te wszystkie tłumaczenia w Sejmie, przed opinią publiczną. A tamte zdjęcia, to, jak się przebierali na bale. Tu tańczy z Jankiem Widackim. To bal pierwszego pionierskiego MSW kierowanego przez Krzysztofa Kozłowskiego. Jurek miał bronić Widackiego w procesie, który się akurat toczy. Przed wyjazdem do Odessy zapoznał się w prokuraturze białostockiej z aktami, był wstrząśnięty skandalicznym przygotowaniem tej sprawy. Nigdy nie widziałam go tak zdenerwowanego. – Obaj tańczą tango z figurami. Mąż miał duże poczucie humoru? Janina Paradowska: Na tych fotografiach je widać. Kiedy przeglądałam te zdjęcia pierwszy raz, poczułam się bardzo poruszona. Nawet nie wiem, dlaczego ja pani to wszystko opowiadam.– Bo warto to komuś opowiedzieć. Życie składa się też ze śmierci. A tak mało się o niej mówi. Janina Paradowska: Odłożyłam te fotografie. Zwłaszcza te z początków naszej znajomości. Przyjedzie bratanek, poukłada to wszystko. Ja nie mam na to siły. – Studiowaliście w Krakowie, chodziliście tymi samymi ulicami tyle lat, ale uczucie przyszło o wiele później? Janina Paradowska: To było bardzo dziwne, cała ta nasza historia. I ta miłość. Jurek studiował prawo, ja polonistykę, dosłownie obok. Wychowywaliśmy się w tych samych miejscach, znaliśmy tych samych ludzi, a spotkaliśmy się dopiero w Sejmie kontraktowym w 1989 roku, jak mąż został posłem. Poznał nas ze sobą właśnie profesor Widacki, którego znałam, bo pisałam o jego książce o Jeremim Wiśniowieckim. Przez miesiąc czy dwa spotykaliśmy się na korytarzach sejmowych, a ja witałam go: „O, mój kochany minister Zimowski”. A potem kiedyś zaprosił mnie na szparagi i jak zaczęliśmy rozmawiać, okazało się, że wiele nas łączy. Widocznie tak było pisane, że mieliśmy się spotkać po latach. – Pani była już wdową? Janina Paradowska: Tak, ale to nas kompletnie nie obchodziło, nasza przeszłość. On był jeszcze żonaty. Rozwiódł się chyba dla mnie. Z jego córką zawsze miałam poprawne stosunki, lecz nie zaprzyjaźniłyśmy się. Ale jego matka bardzo mnie polubiła, pokochałyśmy się. Też już nie żyje.– Długo mieszkała Pani samotnie? Janina Paradowska: Długo, bo moje pierwsze małżeństwo było trudne. Musiałam odpocząć. Ale gdy spotkałam Jurka, byłam już gotowa związać się z kimś, kto dobrze mnie rozumie. Byliśmy w równym wieku, ukształtowani przez to samo miasto, wychowani na tym samym kabarecie – Piwnicy pod Baranami. Jurek miał swój świat, interesowała go psychologia, filozofia. Godzinami oglądał filmy. Nawet mnie to dziwiło: ty, intelektualista, a nocą tracisz czas na przerzucanie kanałów telewizora. – Zbliżała Was polityka? Janina Paradowska: Oczywiście, ale gdzie mnie do mojego męża, który miał jedną z piękniejszych kart w opozycji. Był mądry, powściągliwy. I chyba był jedynym znanym mi człowiekiem odpornym na „uroki” służb specjalnych. – Zaczynała Pani pracę jako dziennikarka społeczna. Kiedy się poznaliście, Pani była już znaną dziennikarką polityczną, tkwiła w środku cyklonu. Janina Paradowska: I dlatego się spotkaliśmy. Nawet nie wiem, co go we mnie przyciągnęło, bo wyglądałam okropnie. Włosy związane w kucyk – strasznie mi wtedy wypadały, więc je spinałam. Źle się malowałam – tylko oczy i usta. Raz pani z telewizji podeszła do mnie: „Mam szminkę, to ja pani chociaż rumieńce zrobię”. Ale jego mój wygląd nie odstraszył, chociaż chyba to ja się oświadczyłam pierwsza. Wszystko między nami było takie naturalne. Ślub wzięliśmy dla ułatwienia różnych formalności, uregulowania spraw własnościowych. Wtedy kupowaliśmy mieszkanie. Mój szef Jurek Baczyński był naszym świadkiem. Poza nim wiedziało o ślubie tylko sześć osób. – Szkoda, że nie spotkaliście się w młodości? Janina Paradowska: Gdybyśmy spotkali się za wcześnie, bylibyśmy za młodzi. Nie potrafilibyśmy docenić tego, co nas łączy. Spotkaliśmy się w momencie, kiedy każde z nas miało doświadczenia i życiowy dorobek. Takie małżeństwo na jesień życia. Mam pretensje do siebie, że nie wykazałam dostatecznej troski o niego. Tyle pracował. Uświadomiłam też sobie, że było w nas więcej czułości, niż jej sobie okazywaliśmy. – „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”? Janina Paradowska: Myślę, że sporo nam uciekło. Przyjęliśmy taką postawę, że oboje jesteśmy samodzielni. Kiedy siedem lat temu wręczano mi nagrodę Grand Press jako Dziennikarzowi Roku – przyjęcie, euforia, tłum gości – koleżanka powiedziała: „Jurek musi być w tobie bardzo zakochany. Tak wodzi za tobą oczami”. Teraz myślę, że na zdjęciu, które zrobiliście mi wtedy dla VIVY!, widać tę miłość. – Mówi Pani, że dopiero po roku zaczęło to wszystko do Pani docierać. Długo to czy krótko? Janina Paradowska: Do dziś mam kłopot z opisaniem tego wszystkiego, określeniem czasu. Funkcjonuję na pozór normalnie, poza tym, że jestem zmęczona. Ale mam do tego prawo po tylu latach pracy. Pracuję też dużo, bo pomagam rodzinie. Ograniczyłam tylko pisanie dla prasy terenowej. – Młodzi czują respekt przed Panią, boją się Pani oceny? Janina Paradowska: Nie zaprzyjaźniam się łatwo. Nie przechodzę szybko na ty. Nie oceniam jednak nikogo zbyt surowo. Nie boję się tylko nazywać rzeczy po imieniu, dołożyć jakiemuś politykowi. Bo ja przestałam się już bać. – Śmierci też? Janina Paradowska: Głównie śmierci. Gdy odchodzi ktoś bardzo bliski, przekracza się pewną granicę. Na początku chciałam od razu umrzeć. Gdy samolot z Odessy podchodził do lądowania, myślałam: Najlepiej, gdyby on spadł. I nie musiałabym z niego wysiadać. Nie znaczy to jednak, że w obliczu śmierci nie odczułabym strachu. – To naturalne, że boimy się nieznanego? Janina Paradowska: Chyba tak. Chciałabym umrzeć tak jak Jurek – szybko. On zawsze powtarzał: „Chcę umrzeć przed tobą, bo ty sobie w życiu dasz radę, a ja bez ciebie – nie”. Tylko dlaczego zrobił to tak wcześnie, gdy mieliśmy jeszcze tyle do zrobienia?Rozmawiała Krystyna Pytlakowska Zdjęcia Michał Szlaga Stylizacja Pola Madej-lubera Makijaż Agnieszka Jańczyk Fryzury Piotr Wasiński Produkcja sesji Ania Wierzbicka
Genealogy for Janina Paradowska (Mazuruk) (deceased) family tree on Geni, with over 230 million profiles of ancestors and living relatives. People Projects Discussions Surnames 29 cze 16 11:47 Przez wielu była uznawana za jedną z najbardziej wpływowych komentatorek politycznych w Polsce. Dziennikarstwem politycznym zajęła się po 1989 roku. Janina Paradowska od lat była felietonistką tygodnika "Polityka". Prowadziła też cotygodniową, czwartkową audycję "Poranek Radia TOK FM". Była laureatką wielu nagród i wyróżnień. Data utworzenia: 29 czerwca 2016 11:47 To również Cię zainteresuje Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Znajdziecie je tutaj. Gdy zobaczyłam tą książkę to musiałam ją kupić, ponieważ Pani Janina jako osoba i dziennikarka bardzo mnie interesowała. Książkę się czyta bardzo dobrze. Ponadto wyrażone są tam opinie Pani Janiny o ludziach polityki z lat 90 i później np. prezydentowie Wałęsa i Kwaśniewski, premierowie Mazowiecki i Tusk.Jak wspominają ją gwiazdy? Nie żyje Janina Paradowska. Wybitna dziennikarka i komentatorka polityczna miała 74 lata. O śmierci Janiny Paradowskiej poinformowało radio TOK FM, z którym współpracowała. Dziennikarka miała poprowadzić dziś rano audycję w stacji, lecz nie stawiła się w pracy. Janina Paradowska nie żyje Janina Paradowska była jedną z najpopularniejszych i najbardziej cenionych dziennikarek i publicystek w kraju. Urodziła się w Krakowie. Ukończyła polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim i dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Publikowała w "Polityce", "Gazecie Wyborczej". Na razie nie są znane przyczyny śmieci Janiny Paradowskiej. Na razie przyczyny śmierci Janiny Paradowskiej nie są znane. Na śmierć Janiny Paradowskiej zareagowało mnóstwo gwiazd ze świata polityki i dziennikarstwa/ Wśród nich Joanna Senyszyn: Dziennikarstwo bez Janiny Paradowskiej nie będzie już takie samo. W polityce miała więcej do powiedzenia niż większość polityków. Będzie mi brakowało Jej przenikliwych, ostrych felietonów, audycji TOK FM i w Super Stacji. Żegnaj. - napisała polityk. Tomasz Kammel również jest poruszony nagłą śmiercią publicystki: Pani Janko kochana. I co to teraz bedzie? Wlasnie prowadze program i wcale mi nie jest do smiechu. Pamietam jednak co mi Pani mówiła o profesjonalnym podejsciu do Kaczkowski Maria Czubaszek i teraz Pani? Cholera jasna! Dziekuje za każdą sekundę mądrych rozmów i rozsądnego podejścia do życia. Będę bardzo bardzo tęsknił:(((((( Rodzinie i najbliższym składamy wyrazy głębokiego współczucia. Zobacz też: Janina Paradowska: "I tak powiem, co myślę" Nie żyje Janina Paradowska. Dziennikarka odeszła w wieku 74 lat. Tomasz Kammel bardzo wzruszająco o śmierci Janiny Paradowskiej
Kamil Durczok: Janina Paradowska nie żyje. Razem z Nią odchodzi Prawdziwe Dziennikarstwo. Służba, rzetelność, prawda, przyzwoitość. RIP. Ryszard Petru: Odeszła Janina Paradowska - fantastyczna dziennikarka i publicystka. To wielka strata dla nas wszystkich Przyczyny śmierci Paradowskiej nie są jeszcze znane. Sprawdzamy pogodę dla Ciebie...POCZTANie pamiętasz hasła?Stwórz kontoQUIZYMENUNewsyJak żyć?QuizySportLifestyleCiekawostkiWięcejZOBACZ TAKŻE:BiznesBudownictwoDawka dobrego newsaDietaFilmGryKobietaKuchniaLiteraturaLudzieMotoryzacjaPlotkiPolitykaPracaPrzepisyŚwiatTechnologiaTurystykaWydarzeniaZdrowieNajnowszeWróć 9:12aktualizacja 9:31 Podcast z audycji Poranek - Janina Paradowska. Janina Paradowska. Dostępna transkrypcja. Temat: Usłysz swojego prezydenta - Janina Paradowska i Joanna Solska rozmawiały z Januszem Palikotem